skrent skrent
18
BLOG

Prochy - wspomnienia powstańca warszawskiego

skrent skrent Kultura Obserwuj notkę 0

Chwila nr 2) – pan Kulbaka, były powstaniec, leży z głową na poduszce, ale ciągle mu się zdaje, że jego łóżko, to jest dno okopu na Chłodnej i czuć smrodem rozkładających się ciał.

     

      Zdechlacy pokroju Kulbaki śpią ciężko, oddychając z wysiłkiem, ale zarazem snem tak płytkim, że najlżejszy szelest może ich obudzić. Niczym kot nad dziurą, budząc się na najcichszy ruch myszy.     

  Pan Kulbaka też niby spał, a nie spał, bo wszystko słyszał, wszystkie nocne szmery i szelesty, kapanie wody z kranu, skrzypnięcia mebli, sapania duchów, wszystkie swoje jęknięcia. Co chwilę, w malignie, wypowiadał jakieś słowo, jakby bredził bez związku, nieprzytomny.

       …     byłaś pierwsza i ostatnia... jak ostatnia moja bajka...                                                            

sprzed lat...

jak daleko tak uciekać będziesz mi.?.                                                                                         

pointa w bajce jest fałszywa...

najwyraźniej drwi... ze słów moich… z brwi...  

których nie chcesz mi powiedzieć...                                                                                             

wolisz zwlekać...


       Ten sześćdziesięcioletni mężczyzna, dysząc na zapoconej poduszce, śnił sny niespokojne, sny mordercy. Właściwie, po co kłamać, skoro nie śnił, tylko nadsłuchiwał sapania duchów dawnych mieszkańców, Żydów, delikatnych stąpań, westchnień i odgłosów krążącej śmierci. Czego tu cholery szukają?

      Słychać było jak ciężko oddycha, z wysiłkiem człowieka toczącego do góry młyńskie kamienie i rzęzi jakby duszony przez zmory. Przewalał się spoconą głową po bambetlu i darł piżamę na piersi, w której paliło go, jakby mu zasypano płuca gorącym popiołem. Brakowało mu powietrza, ale nie mógł się przebudzić. A gdy się budził, w chwilach odzyskanej pół przytomności mówił sobie, że to przecież nic groźnego, że to tylko sen, bo już wszystko złe, co się miało stać już się stało. Wtedy, w okresie społecznej zawieruchy lat balcerowiczowsko-dziewięćdziesiątych, już wiedział, że może spokojnie umrzeć, bo nic dobrego go nie czeka, że ideały młodości o naprawie świata na lepsze, diabli wzięli. To nic, mówił do siebie, już więcej nic złego... więc, należy to przespać.

       Przez charkot jego chrapania można było usłyszeć poszczególne, urywane słowa, wystękiwane ciężko, jakby bez związku i Hanka śpiąca w sąsiednim pokoju mogłaby je dosłyszeć, gdyby nie miała kaca po samotnym, wieczornym pijaństwie.

  -    Może lepiej że nie jesteś niewolnicą...  swego brata...

Dało się słyszeć z pokoju Kulbaki, gdy pojękiwał przez sen:

     - moją siostrą... moją żoną...

wymarzoną... olchą lepką...

że nie czekasz na obelgę...  na odwłoku położoną...

moją ręką... choćby lekko...

       Znów zacharczał ruszając ręką, usiłując sięgnąć do szyi, jakby chciał zrzucić siedzącą na piersiach nocnicę.

 -    musisz wiedzieć moją ręką... czuć proporcję wieloboków...

opisanych w twoje ciało... musisz wiedzieć, że już dłużej...

że przeklinać już nie mogę...                                                                                                                          

musisz wiedzieć, że gdy przyszli... po nas nocą... po nas dzieci...

gdy wrzeszczałem jak nietoperz zaśliniony... mokry, ślepy...

głosy ich drapałem dłońmi pokracznymi... ale, po co...

... Jebane…

      Znowu jęknął, jakby go zabolało w osierdziu. Gdyby ktoś był przy tym, w pokoju, i słyszał to wulgarne słowo, wydobywające się z jego krtani, między jednym a drugim interwałem chrapania, pomyślałby, że nie zostało ono wypowiedziane w głębokim westchnieniu, ale że samo jest owym głębokim westchnieniem wydobytym wraz ze świstem powietrza z głębi płuc i krtani. Sylaba „je  była jakby odgłosem wydechu, szumu strugi powietrza wypychanego przez przeponę; sylaba „ba” była quasi-dźwiękiem niosącego się od rozwierających się warg wypuszczających fale powietrza odbitych od głośni podniebienia i sylaba „ne” była już tylko cichym szmerem końcówki uchodzącego powietrza z aparatu gębowego, tego kandydata na moribundusa.

skrent
O mnie skrent

sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura