skrent skrent
48
BLOG

Prochy - wspomnienia powstańca warszawskiego

skrent skrent Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

…z początkiem 1939 roku, Michał został pośpiesznie awansowany na sierżanta i przeniesiony do batalionu ochrony rządu, gdzie był dowódcą plutonu a potem szefem kompanii. W pierwszych dniach wojny jechał w konwoju pociągu rządowych notabli, którzy uciekali z płonącej Warszawy na Wschód, w stronę Kołomyi. Wraz z Naczelnym Wodzem i Prezydentem Rzeczpospolitej.  Prezydent jechał przed nimi w osobnym pociągu, a oni za nim, pilnowali wagonów z pieniędzmi z centralnego banku w Warszawie. Ale o tym nie wiedzieli. Pociąg z prezydentem, jako mniejszy i szybszy, odjechał, a oni zostali utykając gdzieś na stacyjkach bombardowanych miasteczek, w lesie… Gdzieś pomiędzy Gródkiem Jagiellońskim a Mościskami, lotnik niemiecki zbombardował ich pociąg.   

        Wyglądało to tak, że nagle zza drzew lasu, okalających torowisko wypadł podłużny szary korpus kadłuba z czarnymi skrzydłami i przeleciał z potwornym łoskotem, jednocześnie gdzieś od strony lokomotywy powietrzem targnął huk, i wstrząsnął całą ziemią, całym torowiskiem, tak że pociąg wyskoczył z szyn z metalicznym chrzęstem. Panu Michałowi, który siedział na końcu pociągu, w towarowym wagonie z pryczami do spania i sprzętem medycznym, od wstrząsu aż coś chrupnęło w krzyżu. Wagon podskoczył do góry a wraz z nim, lekarstwa w apteczkach, pomoce biurowe, maski przeciwgazowe, łopaty i nosze do nieboszczyków. Nagle pociemniało mu w oczach, jakby dostał obuchem w czoło i ogarnęła go ciemność. Gdy odzyskał przytomność usłyszał syk uchodzącej pary z kotła lokomotywy, potłuczony wstał z trudem z jakichś gratów rozrzuconych po podłodze i wyjrzał na zewnątrz. Po chwili odzyskiwania przytomności, z zamroczenia, zorientował się, że nadal stoją w lesie. Pomacał się po czole, bo brzuchu i kolanach stwierdzając, że go nic nie boli, krwi nie ma, że jest cały i zdrowy. Całkiem oprzytomniał i wyskoczył z wagonu. Rozejrzał się, szukając wzrokiem swoich żołnierzy, ale wokół nie było nikogo. Przeszedł wzdłuż pociągu a potem dokoła i zorientował się, że jest sam. Wszyscy uciekli – zarówno oficerowie, jak i szeregowcy. Na rozbitej, syczącej resztkami uchodzącej pary, lokomotywie zobaczył pokiereszowane ciało martwego maszynisty, a obok na torowisku, wyrzucone siłą wybuchu w rozprutych blach maszyny, krwawe resztki, rozrzucone flaki  i głowę palacza, która się uśmiechała wybitymi zębami. Włosy stanęły mu dęba i postanowił zwiewać, gdzie pieprz rośnie. Przeszedł jeszcze raz wzdłuż szarozielonych wagonów, w których rzekomo miały być pieniądze. Stały milczące jak stalowe sarkofagi, każdy z pancernymi drzwiami i specjalnym zamkiem jak w bankowych safesach. Podobno były zaminowane, żeby nikt niepowołany nie mógł ich otworzyć. Zobaczył, że wagon pocztowy stoi z otwartymi drzwiami, więc wszedł do środka zobaczyć czy nie znajdzie w nim coś do jedzenia. Pragnął poszukać konserw, ale ich nie znalazł. Wszędzie był nieład, rozbebeszone listy walały się po podłodze, na stole służącym za biurko błyszczał czarnym aksamitem rozlany atrament, bibularz naczelnika tej ruchomej poczty wpadł do kosza na śmieci, kosz zresztą też leżał wywrócony z pustymi butelkami po piwie. Pocztowe, brązowe i zielone worki leżały rozprute, jak ranne zwierzęta, szczerząc zęby z poszarpanych nici. Worki były już puste, ale w jednym znalazł gruby plik pięćdziesięciozłotowych banknotów z banderolą Poczty Polskiej i schował do kieszeni. Było tego chyba czterdzieści tysięcy. Obejrzał się odruchowo za siebie, sięgając do kabury, czy ktoś go nie obserwuje, jakiś złodziej, albo nie nadchodzi, po te pieniądze, których może zapomniał, a może nie zdążył zabrać, czekając na stosowną chwilę. 

     Postanowił przeszukać pozostałe worki, ale prócz zwitka kwitków i papierków z jakąś nieczytelną pieczątką nic w nich nie znalazł. Pokręcił się jeszcze chwilę, wyglądając czy nikt nie nadchodzi, jacyś Niemcy albo, co nie daj Boże, koledzy z ochrony pociągu.  

      Spieszył się szukając jakieś torby, worka, szmaty... byleby tylko to nie był wojskowy tornister i robił szybko przegląd, w różnych pozostawionych przez pocztowców betach. A jeszcze szybciej planował jak się wydostać z tej matni.  Wreszcie znalazł to, czego szukał, stary cywilny, turystyczny plecak, do którego przełożył ze swego tornistra wojskowe konserwy i przybory do golenia.

- No, teraz, po zrzuceniu munduru i założeniu cywilnego ubrania, upodobnię się z tym plecakiem  – myślał sierżant Kulbaka – do zapóźnionego, wracającego z wakacji wędrowca, turysty, który nie zdążył  na mobilizację i na wojnę. Tylko muszę zdobyć wpierw jakieś cywilne ubranie. Tak to sobie już wcześniej obliczył i uplanował, zabierając ze sobą przezornie metrykę chrztu z parafii i legitymację ubezpieczeniową swojego zmarłego rok wcześniej szwagra. Dlaczego tak zrobił, nie potrafi wytłumaczyć, ale zrobił to, bo jakiś głos rozsądku mu podpowiadał: „zrób to”. Na wojnie może być różnie, może będziesz musiał uciekać z niewoli, może będziesz musiał przebierać się za kogoś innego: zrób to”, takie papiery mogą ci się przydać. Poza tym, wiedział, bo interesował się polityką, że Polska armia jest słaba, że Ukraińcy będą pomagać Niemcom, że Słowacy ruszą z Wehrmachtem od Południa Karpat przez huculskie połoniny, że ruszy Ruś Zakarpacka… i będzie zbita, jak zawsze, polska dupa.

     Spojrzał jeszcze raz na plik banknotów, który w istocie rzecz składał się z dwóch mniejszych plików po pięćdziesiąt tysięcy, jak pisało na banderoli, ale były już okradzione i było widać, że barakuje w każdej conajmniej połowy papierków. Ale nie liczył tylko schował każdą osobno, głębiej do dwóch wewnętrznych kieszeni. – Oj, żebym to ja je miał przed wojną – myślał bez satysfakcji, ale mściwie -  i oddalił się szybko w stronę widocznych w oddali, jakichś wsi. Sądził, że w bezpośredniej bliskości bombardowanych Mościsk muszą być polskie wsie, bo z Ukraińcami nie chciał się spotkać. Wprawdzie wokół Lwowa było mnóstwo wsi ukraińskich, ale Polacy budując Mościska nie chcieli mieć Ukraińców w sąsiedztwie i wszystkich stąd wysiedlili na Nadniestrze 

    Na postojach pociągu, już po przejechaniu Bugu, mówiono, że na polskich żołnierzy napadają ukraińskie bandy wypruwając z nich wnętrzności, na żywca. A on nie chciałby się spotkać z własną ślepą kiszką.  Karabin zostawił przy pociągu, oparty o resor  wagonu a zamek z niego wyrzucił do chaszczy. Zostawił sobie tylko pas i visa, natomiast książeczkę wojskową i blaszkę nieśmiertelnika postanowił wyrzucić dopiero wtedy, gdy zdobędzie cywilne ubranie. Idąc zapyloną, wiejską drogą, obserwował ja się unoszą dymy z płonących zakładów w Mościskach. Sądził, nie bez racji, że to płoną jakieś nic nieważne drewniane baraczki, bo, przecież Niemcy wiedząc, że niebawem przejmą, warte setki milionów, chemiczne instalacje, jakże im potrzebne do produkcji zbrojeniowej, bezmyślnie by ich nie niszczyli.  Pomyślał o znalezionych w wagonie pocztowym pieniądzach i wyjął z paczki kilkanaście nowiutkich banknotów. Wyszły prosto z pod prasy; więc postanowił przygotować je do „użycia”, delikatnie mnąc je i rozprostowując w palcach, żeby nabrały wyglądu, że były już w „obrocie”.

skrent
O mnie skrent

sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura