Odcinek 122 xxxxxxxx
W pobliskim pubie niewielu było klientów o tej porze. Schodząc do sali dwa lub trzy stopnie w dół, zaleciała go w nozdrza woń skoszonego siana na pobliskim anemicznym skwerku. Idąc w stronę położonego w głębi suteryny baru, znowu w myśli mówił sobie jakiś wiersz.
Ktoś gdzieś krzyczy, „Sabathani”, a mnie się wydaje
Że szatani przyjechali, w sidła nas pochwycą
I wywiozą stąd na księżyc, na martwe rozstaje
Żeby wszystkich nas uwędzić, z całą okolicą
Idzie wariat po ulicy i coś krzyczy do mnie
Nic nie słyszę, od wybuchu, krew mi z uszu ciecze
A on wraz z Jackiem Soplicą, jakby nieprzytomnie
Że zaraz z całą piwnicą, w powietrze wylecę
To ciekawe, powiedział do siebie rozglądając się wokół: Zamiast czuć w tej chwili smród smażonych frytek i skisłego piwa, co mi przypomina swąd spalenizny wśród ruin w czasie Powstania, które tu były, ja czuję, na jesieni, zapachy wiosny, zapachy dawno niewidzianego pola i lasu.
Gdy z ziemi znowu oczy podnoszą
mokre zawilce, zapach i blask
a sine ostrza kaczeńce koszą
budzi mnie nagły powietrza trzask
Najbliżej kontuaru siedziało przy stoliku dwóch mieszczan, z tym że jeden bardziej pijany, coś mruczał do siebie.
Stary felietonista szukając pieniędzy w sfatygowanej portmonetce raptem usłyszał jak któryś z gości zaśpiewał:
„Ca-ły rok pie-przy-łem żo-nę...”
Podobnie, jak śpiewał pijak w petersburskim szynku, w czasie poznania Marmieładowa z Raskolnikowem. „Szrapnel” obejrzał się gwałtownie, ale nie dostrzegł nic szczególnego. Wydało mu się, że się przesłyszał, więc płacąc za papierosy bacznie nadstawił ucha. Z nerwami napiętymi do ostateczności, nadsłuchiwał, przekonany, że ktoś, jakiś koleś znający dobrze jego fiksum dyrdum na punkcie „Zbrodni i kary”, urządza sobie z niego kpiny!
Ale raptem znowu. Kiedy już płacił chował paczkę "Klubowych" do kieszeni kierując się ku wyjściu, usłyszał znowu:
„Raz na parku się wybrałem, dawną dziwkę swą spotkałem...”
Sądząc, że ma omamy słuchowe, schował resztę i pospiesznie skierował się ku wyjściu, gdy wtem ktoś złapał go za rękaw:
- Cześć Michaś! Siadajże chłopie, co tutaj robisz w tej garkuchni?
W pustawej, o tej porze, salce, przy lepkim od piwnej piany stoliku, siedział Piekarski nad pustą flaszką wódki, którego z powodu półmroku nie zauważył. Był to jego kolega po fachu, dziennikarz, zwolniony z powodu reorganizacji, czy czegoś tam, redakcji. Ponad rok już tułał się bez zajęcia. Gazeta w której pracował została kupiona przez prywatnych właścicieli, którzy zwolnili wszystkich starszych redaktorów, żeby odmłodzić zespół zdolny poprowadzić swych czytelników w promienną przyszłość.
- Ty tu Alek? - zdziwił się widząc go w takim miejscu nad zagryzmoloną kartką papieru. Na jego widok zapomniał o swoich natręctwach i chorobliwych, perseweracyjnych natręctwach myślowych.
- Piszę artykuł - mówił bezrobotny żurnalista - Dla siebie. Żeby nie zwariować z braku roboty. Ale przecież może ktoś kiedyś to wydrukuje.
Michał spojrzał mu przez ramię na tytuł: "Co się stało w Polsce po 1980 roku - czyli kto „Solidarności” zrobił bękarta"